Spełniłem swoje marzenie i wyrwałem się na weekend nad morze. Autobus do Ustki odjeżdża wieczorem z Dworca Zachodniego. W autobusie kilkanaście osób, które wysiadały po drodze (Bydgoszcz, Słupsk). Do Ustki dojechałem o 6.30 jako jedyny pasażer. Ten krzyk mew w porcie... Gorąca kawa w Żabce i w drogę!
Pogoda trochę kiepska, mgła i lekka mżawka, ale wiaterek słaby i w plecy. W Ustce trwają prace przy wzmacnianiu nabrzeża, trzeba ominąć koparki szerokim łukiem przez las. Dalej już tylko plaża, pojedynczy spacerowicze i wędkarze. Klif świeżo podmyty po zimowych sztormach, w najwęższym miejscu pozostało tylko pół metra.
Warto podążyć szlakiem, który schodzi czasem z plaży, żeby przejść się niepowtarzalnym, nadmorskim lasem.
Przed Rowami znów słychać koparki, więc lepiej wcześniej zejść z plaży. Miałem nadzieję zjeść tu obiad, nic szczególnego, może flaczki, ziemniaki z wody i jakaś jarzynka, do tego kompocik... Niestety, wszystko zamknięte na głucho, nawet daszka nie uświadczysz, więc przełknąłem kabanosa z suchą bułą i Prince Polo w nasilającym się deszczu i dałem z buta w dalszą drogę. Za Rowami zaczyna się Słowiński Park Narodowy, jeszcze jedna rodzinka i miejscowy chłopak na skuterze, a dalej pusto. Ze dwa kilometry za Rowami coś dziwnego zaczęło się dziać z wiatrem: parasol, który najpierw trzymałem na ramieniu dla ochrony plecaka przed deszczem, musiałem teraz trzymać z boku. Nagle jak nie dmuchnęło prosto w twarz, parasol zwinęło w pieczarkę, a mnie przygięło do ziemi.
Tak gwałtownej zmiany wiatru dawno nie widziałem. No, myślę sobie, Wiśliński, skończył się trekking, zaczęła się walka o przeżycie :-) Drałowałem tak jeszcze kilka kilometrów, zanim szlak nie skręcił z plaży w las. Na ostatnich nogach i totalnie mokry dotarłem do Smołdzińskiego Lasu, gdzie zadekowałem się w pierwszej napotkanej agroturystyce. Po rozpaleniu kominka zrobiło się całkiem przyjemnie, a i spodnie można było "odparować". Na kolację zaszalałem: kabanos i Pawełek.
Ranek słoneczny i zimny, momentami prószył śnieg. Z daleka (3 km) słychać było rozhukane morze. Jak ciężko idzie się po tych wydmach pod górę! "Nowomodne" kijki do nordic walkingu na piachu są niezastąpione.
A ten jak zasuwał!
Po zejściu z pasa wydm i przejściu przez lasek wychodzi się na plażę. Ale jaką plażę! Tak rozległej nie ma chyba nigdzie więcej na polskim wybrzeżu. Brzegiem morza przejechał samochód Parku, poza tym żywego ducha.
Do Łeby już tylko plażą, doskonale się szło po równym i ubitym po sztormie piasku. Pierwsi spacerowicze kilka kilometrów przed miastem.
W drodze powrotnej miałem fuksa: w Łebie zaraz podjechał bus do Lęborka, tam biegiem do pociągu do Gdyni. Niestety na "pędolino" nie było już biletów, pojechałem następnym ekspresem, który zresztą pokonuje trasę Gdynia-Warszawa równie szybko, bo w 3,5 godziny.
Trochę statystyki:
trasa Ustka - Łeba: ok. 50 km + 4 km odbicie na nocleg.
Czas przejścia: ok. 15 godzin z krótkim odpoczynkami.
Koszt: autobus W-wa Ustka 80 zł
Nocleg 50 zł
Bus do Lęborka i pociąg do Gdyni po 10 zł
InterCity Gdynia Warszawa 120 zł
Kabanos z Pawełkiem: bezcenne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz